FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Artykuły o "Tirach".. Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
LUKE
Administrator


Dołączył: 12 Sie 2005
Posty: 4174
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sulejówek

PostWysłany: Pon 21:41, 30 Sty 2006 Powrót do góry

    CAŁE ŻYCIE W SZOFERCE
    Najpierw rzędy migających świateł, potem z ciemności wyłania się sylweta olbrzyma. - Uwaga tir! - W nocy na ten widok nawet doświadczeni kierowcy mocniej chwytają za kierownicę.

    Mówią, że jak jeździsz na tirach piętnaście lat, to masz pięć procent odchyłu - Wojtek przegląda się w bocznym lusterku. - Niby fach jak każdy, ale to robota dla wariata. Człowiek za kółkiem dziczeje. Kiedyś kolega wrócił po miesiącu z Hiszpanii. Miał po drodze zabrać towar z Krakowa, ale pognał do Warszawy, sprawdzić, czy mu się żona nie puszcza, bo ktoś głupio zażartował. Chcieli go z roboty wywalić, że po kraju pustym tirem lata.

    Najszybciej rozładuje mafia

    Wojtek zanim został tirowcem, był rolnikiem. Miał gospodarstwo pod Jarocinem. Kiedyś zabrał się okazją dużym volvo. Przejechał tylko sześć kilometrów i złapał bakcyla. Śniła mu się droga. Rok później pracował już za kółkiem.

    Teraz wiezie meble do Moskwy. Zajrzał do bazy Pekaesu w Błoniu pod Warszawą, bo boi się jechać sam. W dwa tiry raźniej. Dzisiaj, jak na złość, nikt nie jedzie w tym kierunku, za to koledzy częstują go najnowszymi historyjkami o mafii. Najgorsze są kursy na wschód z elektroniką, wódką i papierosami. W styczniu zaginął kierowca z tirem, wiózł telewizory z Hamburga do Moskwy. Znaleziono go w lutym, kiedy topniały śniegi. Leżał przy drodze z trzema kulami w głowie. Tir przepadł.

    W sierpniu jeden z kierowców Pekaesu próbował uciekać przed mafią. Puścili serię po kabinie i wrócił bez oka. W tym roku do końca sierpnia w byłym ZSRR dwadzieścia razy napadano na polskie tiry. Mafia porwała kierowcę, który wiózł 20 ton krewetek. Trzymali go przez tydzień, zabrali pieniądze, dokumenty i puścili wolno.

    Wojtek był już raz w Moskwie. Zaparkował w centrum, niedaleko gmachu parlamentu. Zapukał jakiś chłopak. On odkręcił okno, a tamten wlazł mu prawie do pasa: - Dwadzieścia marek, albo będziesz miał kłopoty. Wszyscy mi tu płacą.

    Wojtek uzbierał tylko dziesięć marek, więc tamten ściągnął z półki dwie kasety magnetofonowe. Na wszystkich trasach na wschód i południe obowiązuje prawo bakszyszu. Tirowcy narzekają na skorumpowane straże graniczne.

    - Żołnierze, celnicy włażą do kabiny i biorą co im się podoba: kiełbasę, papierosy, wódkę. Wszędzie trzeba płacić. Są dwa sposoby - poucza Wojtek - albo dajesz co chcą, albo ostro wsiadasz na takiego: "Gdzie twój naczelnik?".

    Niedawno kolega Wojtka jechał gdzieś za Moskwę. Pobłądził i zadzwonił z posterunku policji do firmy, która zamówiła towar. Przysłali mu konwojenta. Na miejsce dotarł wieczorem. Był zadowolony z szybkiego rozładunku. Dopiero w Polsce dowiedział się od szefa, że rozładowała go mafia. Do dzisiaj nie wie, kiedy go przechwycili. Podejrzewa, że to policjanci dali cynk mafii.

    Szef nas widzi

    Specjalistą od tras na wschód jest Damian. Jego czarno-żółty tir-chłodnia należy do holenderskiego przewoźnika, ale w firmie pracuje kilku Polaków - obsługują kursy do byłego ZSRR. "Zachodniacy" nie chcą tam jeździć.

    Damian z Częstochowy pracuje u Holendra drugi rok. W Polsce drogi są fatalne, więc chłodnie z Holandii jadą na Łotwę przez Szwecję albo płyną promem z Niemiec do Kłajpedy. Wracają przez Polskę, żeby zabrać ładunek powrotny.

    Damian pokazuje techniczne ciekawostki - podgrzewanie postojowe i automatycznie podgrzewający się fotel. Ciężarówki jadące na niebezpieczne wschodnie trasy holenderski przewoźnik wyposażył w komputery pokładowe i łączność satelitarną. Monitor wyświetla mapy i plany miast z zaznaczoną trasą, a szef widzi swoje samochody na dużym ekranie w biurze, podobno z dokładnością do 100 metrów.

    W schowku pod łóżkiem jest mała kuchenka i pełna lodówka. Zapas wody do picia musi wystarczyć na całą Rosję. A pancerna kasetka na pieniądze i dokumenty, zamontowana pod siedzeniem kierowcy, ma zabezpieczać przed kradzieżą.

    DAF 95 360, którym jeździ Damian, ma fabrycznie wmontowaną blokadę prędkości, powyżej 85 km/godz. odcina dopływ paliwa i ciężarówka nie może szybciej jechać. Od stycznia automatyczna blokada ma obowiązywać w całej Europie.

    - Na autostradzie, kiedy pół dnia jedziesz z tą samą prędkością, przydaje się "stały gaz" - kierowca pokazuje przycisk na desce rozdzielczej. - Nastawiasz sobie prędkość, a nogi na kierownicy.

    Doniczki z kwiatami

    Siadam za kierownicą DAF-a.

    - Tylko nie rób gwałtownych ruchów, bo możesz go położyć - poucza Damian. - Gdy tir wejdzie w poślizg, to koniec. Możesz ciągnąć za hamulec od naczepy i jednocześnie dodać gazu, żeby się zespół wyprostował, ale jak już naczepa idzie bokiem i zaczyna zagarniać, niewiele masz do zrobienia.

    Na widok kilkunastometrowego ogona w bocznym lusterku rezygnuję z jazdy. Wracam na fotel pasażera, gdzie Damian zwykle wozi dużego pluszowego misia. Miśki-olbrzymy siedzące obok kierowców to ostatni krzyk truckerskiej mody.

    W kabinie Damiana są nawet doniczki z kwiatami. Opowiada, że robią wrażenie na autostopowiczkach. - Po paru kilometrach są gotowe na wszystko.

    Miłość w szoferce

    Agata, austostopowiczka (objechała ciężarówkami całą Europę): - Wszyscy tirowcy mają obsesję supersamca. Co chwilę się do mnie przystawiali.

    - Seks za kółkiem to poważna sprawa - uśmiecha się Damian. W Częstochowie ma dziewczynę i kilkuletniego syna, ale nie ma czasu się ożenić. Wie, że na kresach wschodnich "tirówki" są najtańsze - od 10 do 30 marek. Na zachodniej granicy Polki kosztują 50 marek, a dziewczyny zza Buga - 30 marek.

    - Na Zachodzie dziewczyny nie latają po drogach, tylko czekają w klubach. Przewodnik po klubach kupisz na każdej stacji benzynowej.

    Radio "Tir"

    Tirówki, czyli "Serwis", chodzą zwykle na kanale drugim CB. Przed granicą i w pobliżu dużych miast w eterze robi się ciasno.

    - Kiedy nie możesz znaleźć jakiejś ulicy, najlepiej skorzystać z pomocy taksówkarzy - mówi Damian. - "Ogólne dla taksówek, mobil prosi o pomoc", wołasz przez CB i cię zaprowadzą.

    Taksówkarze są na dwójce, policja na dziewiątce, a 28 to ogólny kanał wywoławczy. CB to najlepszy sposób na przełamanie senności, która łapie za kierownicą. Rozmawiają o czymkolwiek - o dziewczynach, dzieciach, rodzinach, byle nie zasnąć.

    Przez CB kierowcy ostrzegają się przed policyjnym radarem, olejem rozlanym na drodze i korkami. Ci, którzy zbliżają się do granicy, wypytują o długość kolejki. Nie wierzą w informacje radiowe, mnożą je zawsze przez dwa.

    Psychologia szofera

    Baza Pekaesu w Błoniu.

    W zakładowej poradni zdrowia najwięcej o kierowcach wie pielęgniarka. Od dwudziestu lat przychodzą do niej po proszki uspokajające i traktują jak psychologa. Opowiadają o niewiernych żonach, kochankach i strzykaniu w kręgosłupie. Dawniej mocno zdenerwowani wpadali prosto z trasy i błagali o penicylinę. Teraz, kiedy można złapać AIDS, są bardziej ostrożni. Mają stałe sympatie w różnych miejscach Europy i proszą dyspozytora o kursy we właściwym kierunku.

    - Większość naszych kierowców - opowiada pielęgniarka - nie lubi siedzieć w domu. Po dwóch tygodniach dzwonią albo przyjeżdżają do bazy i szukają roboty. Zdarzało się, że po przejściu na emeryturę kupowali stare kabiny i stawiali na działce. Młodym najbardziej dokucza rozłąka. Nieraz są tylko dwa, do trzech dni na miesiąc w domu. W małżeństwach najgorsze są pierwsze dwa lata. Jak przetrzymają, to potem się jakoś trzyma.

    Żony marynarzy

    Dzwonię do Anny Kośnej. Przed rokiem jej mąż Marek utonął na promie "Jan Heweliusz". Woził tirem masło z Finlandii.

    - Zawsze czułyśmy się jak żony marynarzy - mówi spokojnie. Ma cztery córki i dom na głowie. - Kiedy nie wracał, dzwoniłyśmy do bazy. Dyspozytor wiedział, gdzie jest mąż i dlaczego jeszcze nie wrócił.

    Dzisiaj mija 17. rocznica ich ślubu.

    - Podjeżdżał tirem pod sam dom. Często wpadał jak do hotelu, brał ciuchy, żarcie i dalej w trasę. W tydzień po ślubie pojechał na Bliski Wschód. Przez dwa tygodnie stałam w oknie.

    Gdy po roku urodziła się córka, Marek Kośny był akurat w domu. Przy następnych dwóch porodach był w trasie. Ale czwartą, najmłodszą córkę przyjął sam, bo Anna rodziła w domu.

    - Żony kierowców są przyzwyczajone do myśli, że oni mogą mieć wypadek na drogach, ale nigdy się nie spodziewałam, że zginie na morzu... jak marynarz.

    Och, Reńka, Reńka...

    W biurze Krzysztofa Polaka, właściciela firmy transportowej z Warszawy, ściany obwieszone plakatami z tirami, na półkach miniaturki kolorowych ciężarówek: MAN-y, DAF-y, "renówki" i Mack - król amerykańskich szos. Na biurku parkuje czerwone Renault Magnum.

    Prawdziwe Magnum, najnowszy nabytek firmy, stoi w bazie Energopolu, gdzie Polak trzyma swoich dziewięć czerwonych tirów. Kosztuje 3 mld zł, ma 500 koni pod maską i, jak twierdzą fachowcy, milion kilometrów do głównego remontu. Bez ładunku spala około 30,5 litra paliwa na 100 km.

    Miłośnicy dużych ciężarówek, którzy co roku spotykają się w Chróścinie Opolskiej, przyznali Magnum Polaka tytuł Miss Trucker Country.

    Miss jest dumą szefa i miłością kierowcy Jurka (mocna chrypa, wzorzysta koszula i krótki, fryzjerski wąsik).

    - Gdyby szef zabrał mi Reńkę (tak w firmie mówią o "renówce"), nie wiem, co bym zrobił. To jest taki sprzęt, że głowa boli - Jurek dociska drzwi nadgarstkiem, żeby nie pobrudzić Reńki smarami.

    Kabina Magnum, największa wśród europejskich trucków, ma płaską podłogę - można po niej chodzić jak po pokoju (w innych ciężarówkach trzeba przekraczać garb silnika).

    - Samochód świadczy o człowieku - mówi Jurek poprawiając wzorzysty dywanik na podłodze. Z tyłu kabiny nad łóżkiem amerykańska flaga i dwa włochate miśki od córek - na szczęście.

    Zachowaj odstęp

    Szosa Warszawa-Poznań, trzy kilometry przed Kołem.

    - Zobacz pan chama, jak się pcha - irytuje się kierowca Zenek. Naszą ciężarówkę wyprzedza czerwone BMW. - Pewnie chce, żebym mu zjechał na pobocze. Niedoczekanie, złapię piach i leżę w rowie, a on się nawet nie obejrzy. Potem w radiu znowu powiedzą, że kierowca tira zasnął za kierownicą i zjechał do rowu.

    Raz już leżał na boku - w grudniu, tu niedaleko, za Kołem, pijany traktorzysta wyjechał z bocznej drogi.

    Zenek jedzie do Francji. Ma w kabinie Matkę Boską, żeby chroniła przed nieszczęściem, i rząd nie-boskich panienek na plakatach, żeby było na co okiem rzucić.

    Jak większość kierowców ciężarówek, Zenek od dziecka miał fioła na punkcie motoryzacji. Zaczął od komara, potem była czerwona wuefemka. Gdy przesiadł się na garbatą warszawę, reszta świata przestała go interesować.

    Potem dostał posadę w prezydium rady powiatowej, woził nyską miejscowych dygnitarzy. Karierę w Pekaesie zaczął od żubra, szybko awansował na jelcza. Wtedy nawet mu się nie śniło, że kiedyś będzie dosiadać 400-konnego MAN-a. Nazywa go "maniusiem" albo, kiedy ma zły humor, "maniakiem".

    Tir morderca

    W nocy na widok kolorowej choinki poruszającej się w ciemności nawet doświadczeni kierowcy mocniej chwytają za kierownicę. Najpierw rzędy migających świateł, podświetlona maskotka na dachu, potem ciemna sylweta olbrzyma. W wielkiej kabinie za czerwonym świecącym sercem przebitym strzałą siedzi trucker - kierowca cieżarówki.

    Agata autostopowiczka: - Tirowcy lubią panować na szosie. Na autostradach boją się policji, ale odbijają sobie na drugorzędnych szosach. Widziałam, jak tarasują drogę albo straszą mniejsze samochody, podjeżdżając z tyłu na odległość kilkunastu centymetrów. Rechoczą i gnają swoje ofiary kilometrami.

    Psycholog: - W samochodzie trudno rozładować napięcie. Kabina izoluje. Daje też poczucie anonimowości - nie zagraża odwet ze strony innych kierowców. Stąd zdarza się, że kierowcy próbują wyładować swoją agresję na drodze.

    Zenek mówi, że jego to nie dotyczy. - Wszystkiemu winne osobowe.

    Najgorzej jest wiosną, kiedy ci, co przez zimę trzymali auta w garażu, przypominają sobie, jak się jeździ.

    Z poziomu "malucha", który z trudem walczy z mocnym podmuchem wiatru, żeby nie wylądować w rowie, tir to morderca spychający słabszych z drogi.

    Dwa metry nad szosą, w kabinie ciężarówki racje są inne. "Maniuś" ma 18 biegów, 16 do przodu i dwa do tyłu, więc Zenek denerwuje się, kiedy musi wlec się za jakimś "maluchem". - Przypnie się taki do środkowej linii i czołga sześćdziesiątką. Ludzie są bez wyobraźni, myślą, że ja te 40 ton mogę w miejscu zatrzymać. Osobowy trąbi, że mu na złość pruję środkiem, a ja z boku mogę zahaczyć o gałęzie. Ta buda ma prawie cztery metry wysokości. Jak uszkodzę plandekę, to mam kłopoty na pół dnia - protokoły, policja, liczenie towaru, celnicy.

    Granica niezgody

    Przejście graniczne w Świecku. Na placu terminalu stoi kilkadziesiąt kolorowych ciężarówek. Chłodnie ze "spożywką" mają w kolejce pierwszeństwo, czekają tylko dwie godziny. Inne trucki stoją nawet dwa dni. Kierowcy sięgają po alkohol, rozwiązują się języki.

    - Walnąłem piwko, upał, pić się chciało, a tu dwa kilometry dalej - misie. "Panie władzo - nawijam - całe życie siedzę w szoferce. To mój dom, a w domu chyba można się napić, no nie?". Pośmiał się i puścił. Tacy też się zdarzają - polewają następną kolejkę.

    Jak "żółtek" z "prywaciarzem"

    Polskich tirowców skłóciły kolejki na granicy i konkurencja.

    - Stałeś kilkadziesiąt godzin, ale nie mogłeś zasnąć, bo jak się kimnąłeś na kierownicy, to zaraz cię kolesie objechali i czekałeś parę godzin dłużej - mówi kierowca czarnego DAF-a (Rocznie robi 150 tys. km). W 1989 roku ruszyli prywatni przewoźnicy, przerywając monopol Pekaesu.

    Odtąd "prywaciarze" i kierowcy Pekaesu, czyli "żółtki", nazywani tak od firmowego koloru swoich ciężarowek, są w stanie zimnej wojny. W samym Pekaesie jeździ prawie 1300 kierowców. "Prywaciarzy" nikt nie potrafi policzyć.

    Ci z prywatnych firm nie lubią "żółtków". - Za komuny tylko oni jeździli tirami na Zachód - mówi jeden z "prywaciarzy". Stoi już drugi dzień w kolejce i ma wszystkiego dość. - Rżnęli paniska, bo za jeden kurs mogli sobie kupić dużego fiata.

    Z kolei kierowcy z Pekaesu uważają, że "prywaciarze", którzy jeżdżą na Zachód dopiero od pięciu lat, psują im opinię:

    - "Prywaciarze" nas nie lubią, bo jesteśmy lepsi. Oni jeżdżą na wariata. Cały czas w drodze. Jak który załaduje w Gubinie, to zatrzymuje się dopiero w Bordeaux. 30 godzin za kółkiem. Parę godzin przekima na kierownicy i znowu w drogę. Potem śmiertelnie zmęczeni zasypiają za kółkiem.

    Niemcy za to ich ścigają. Na drogach Wspólnoty Europejskiej obowiązuje zasada: cztery godziny jazdy, godzina odpoczynku i znowu cztery godziny za kółkiem. Potem obowiązkowa przerwa, co najmniej dziesięć godzin. Każdy tir ma tachograf - licznik, który mierzy czas pracy kierowcy i prędkość jazdy. Wszystko zapisuje na tekturowych tarczkach (Pod znakiem "łóżko" notuje czas odpoczynku, "koperta" to bieganie z dokumentami, a "dwa skrzyżowane młoteczki" - intensywna jazda).

    Tirowcy nazywają "tacho" osobistym policjantem, a niemiecka policja sprawdza tarczki z całego tygodnia, bo zmęczony kierowca zagraża innym. Najczęściej wpadają kierowcy z prywatnych firm. Jeżdżą na akord.

    - Nieraz mi naprawdę szkoda takiego, co jeździ u "prywaciarza" - mówi jeden z "żółtków". - Stoi chłopak na drodze i płacze, żeby dać mu chleba, nie ma co jeść, bo szef mu dał za mało. Albo mijam takiego w jelczu, zalewa się potem.

    "Prywaciarzem" jest Mirek, jeździ w firmie kolegi - "Transpol-Europa". Wozi wszystko, co da się załadować. Jego rekordowy kurs to trasa Gdańsk-Madryt-Moskwa w trzy tygodnie. Kiedy jedzie się tranzytem przez Polskę, trzeba ją przejechać w ciągu 48 godzin.

    - Przejeżdżam koło domu i nie mam czasu dzieci zobaczyć.

    Spóźnienie na granicę kosztuje 5 do 8 mln kary.

    - Kiedyś przez granicę jeździliśmy bokiem, "na wydrę". Pchałem się po prostu przed siebie, a jak celnik zatrzymywał, to wciskałem kit, że towar na wczoraj - opowiada Mirek. Dodaje, że szofer to podły zawód, ale na niego droga działa jak narkotyk.

    Kiedy ma kłopoty, powtarza sobie słowa, które usłyszał od celnika: "Nająłeś się na psa, to szczekaj jak pies".

    - Coś w tym jest - rozgląda się po szoferce. - Jesz, śpisz, pracujesz ciągle w tej samej budzie.

    Podpis: od lewej: Kazimierz ze Szczecina - w Pekaesie od 15 lat; Jan z Krakowa; Krzysztof z Łodzi; dwaj ostatni jeżdzą u "prywaciarza".


Artykuł pochodzi z 1994 roku.

Mi osobiście bardzo sie on podoba. Przypominają mi sie dawne czasy, kiedy to na CB sie słuchało opowieści z Rosji, kiedy to fater po takich trasach opowiadał co mu sie przydarzyło....


Ostatnio zmieniony przez LUKE dnia Czw 17:18, 16 Sie 2007, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
jedrek



Dołączył: 05 Wrz 2005
Posty: 65
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań

PostWysłany: Wto 19:53, 31 Sty 2006 Powrót do góry

tylko ten co pisal ten artykul powinien dostac porzadna zyebke za to tir,tirami,tirowiec.
Poza tym to artykul fajny i ktos kto chce wsiasc za kolko po raz pierwszy wczesniej przeczytajac text to moze mu sie odechciec Laughing
Zobacz profil autora
Mariusz
Kierowca


Dołączył: 01 Gru 2005
Posty: 1521
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ...Tam gdzie Dworek Piłsudskiego, gdzie Królewskie pije się...

PostWysłany: Śro 14:33, 01 Lut 2006 Powrót do góry

"Nająłeś się na psa, to szczekaj jak pies".
Te słowa najbardziej według mnie dają do myślenia, ale co ty dużo mówić- taka prawda. Chociaż sam eszcze nie jeżdze to wiem czym to smakuje, w rodzinie mam 3 firmy transportowe ale nie wyobrązam sobie ciebie w innej roli jak tylko kierowcy.
Zobacz profil autora
intercoller
Kierowca


Dołączył: 05 Mar 2006
Posty: 518
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ząbki

PostWysłany: Pią 11:51, 31 Mar 2006 Powrót do góry

Raz tego zasmakaujesz a bedziesz chcial juz zawsze:) tak to juz znami jest raz sprobowalismy i nikmou sie nueida nas od tego oderwac Exclamation Exclamation Exclamation
Zobacz profil autora
Jarecki



Dołączył: 31 Gru 2005
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: UK

PostWysłany: Śro 11:15, 19 Kwi 2006 Powrót do góry

CIekawy tekst, Kilka razy byłem na wschodzie konkretnie -Ukraina kiedy jeździłem jeszcze w Polsce i porównując sytuacje z 1994 roku opisaną w artykule to zmieniło sie tam na duży plus, jeszcze jest źle ale widać że próbują gonić Europę. Pozdrawiam- mobil UK
Zobacz profil autora
pavlaq



Dołączył: 07 Maj 2006
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Stoleczne Krolewskie MIasto Krakow

PostWysłany: Nie 14:50, 07 Maj 2006 Powrót do góry

Tak tekst z 1994 roku-ale niektore z rzeczy sa niestety jeszcze aktualne nie pytajcie ktore przeciez sami wiecie jakie
a tak po za tym text super wypas i normalnie nic dodac nic ujac !!
Zobacz profil autora
LUKE
Administrator


Dołączył: 12 Sie 2005
Posty: 4174
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sulejówek

PostWysłany: Czw 17:20, 16 Sie 2007 Powrót do góry

    Życie w tirze: siadasz i jedziesz. Jesz, śpisz i jedziesz...

    - Mobilki, jak tam dróżka na Poznań? Na siedemdziesiątym masz misiaczki z suszarką, krokodyli masz na wylocie z miasta, a tak, to czysto. Dzięki! Szerokości życzę! Między innymi takie teksty można usłyszeć w CB radiu podczas podróży tirem.

    Często podczas podróży samochodem na drogach spotykamy samochody ciężarowe. Traktujemy je zazwyczaj jak przeszkody na drodze jadące z prędkością ślimaka i nie za bardzo zastanawiamy się, jak wygląda życie kierowcy takiego kilkunastotonowego kolosa. A może faktycznie można to porównać do ślimaka, bo kabina samochodu to drugi dom kierowcy. Jak właściwie wygląda to nietypowe życie? Aby poznać tę pracę, ruszam w tygodniową podróż po Polsce samochodem ciężarowym marki Volvo. Kierowca to pan Adam Wszołek, który pracuje od paru lat w firmie transportowej Trans-Południe.


    -Jak wygląda życie kierowcy?
    – Siadasz, jedziesz, coś zjesz, jedziesz, śpisz, jedziesz. Trzeba tylko pilnować, żeby nie przekroczyć ośmiu godzin za kółkiem, później przerwa. Ogólnie to trzeba dostarczyć towar z punktu A do punktu B na określoną godzinę.


    -Czyli Twoja praca polega tylko na przewozie towaru?
    – Nie, pracy jest znacznie więcej. Muszę przygotować samochód do załadunku i rozładunku. Trzeba samochód rozplandekować (odsunąć plandeki z boku , przyp. red.), później ściągnąć deskowanie. Po prostu zrobić miejsce dla tych gości, co szaleją wózkami widłowymi. Oni mnie załadowują. Jak już towar jest na pace, to trzeba go dobrze zabezpieczyć. Gdyby się gdzieś wysunął na zakręcie i kogoś uszkodził, to nawet nie chce myśleć, jakie miałoby to konsekwencje dla mnie.


    -Jak wygląda taki ,typowy, dzień?
    – To zależy, gdzie jadę. Tego dowiaduję się zazwyczaj podczas rozładunku. Teraz jedziemy z puszką do Poznania, do browaru. Jak rozładujemy, to dowiem się, co dalej. Może wyjedziemy z Polski, a może nie. Zobaczymy w Poznaniu. A co do dnia, to jadę osiem godzin, później stoję. Rano dobra kawa - ta droższa. Jak pracowałem na PKS-ie, to nie mogłem sobie na to pozwolić. Śniadania zazwyczaj nie jem. Później jadę. Mała przerwa na obiad na jakimś parkingu, albo większej stacji paliw. Jak jest pogoda, to gotuję coś na zewnątrz na gazie. A jak nie, to nawet nie wychodzę z kabiny. Tylko przez ten gaz szyby robią się tłuste. Trzeba czyścić. Późnej znów jazda, lub przymusowy postój, aby tylko godziny jazdy się zgadzały. Tu nic nie da się naciągnąć, tachometr wszystko rejestruje.


    Co jest dla Ciebie bardziej uciążliwe: jazda czy postoje?
    - Czy ja wiem? To też zależy, jakie są warunki na drodze. Ale chyba bardziej postoje. Tu nie jest tak, że odrobisz osiem godzin w pracy i idziesz do domu. Musisz stać i jesteś odpowiedzialny za towar. Dobrze jest na weekend wrócić do domu. Choć z tym czasem różnie bywa. Najgorsza jest świadomość, że w domu robota czeka. A tu cię rzucą gdzieś w Polskę na weekend i stoisz. Chyba, że jest jakieś towarzystwo. Zazwyczaj staję na większych parkingach.

    -Nasuwa mi się teraz dość kolokwialne słowo -;tirówka...
    Takie panie można spotkać dosłownie wszędzie i chyba każdy kierowca je widział, gdy stoją przy drodze. Żałosne. W Polsce chyba nie jest to tak bardzo natarczywe. Ale np. w Hiszpanii są takie, że nawet pukają do kabiny na postoju.


    -Widzę, że w kabinie samochodu masz praktycznie wszystko.
    – Tak, to taki mój drugi dom. Jest gdzie się przespać, z tyłu są dwie leżanki, wożę zapasy jedzenia, mam butlę gazową, zawsze można coś ugotować. Jest radio, telefon, wożę ze sobą komputer przenośny, można jakiś film oglądnąć na postoju. Można tu przeżyć nawet parę dobrych tygodni.


    -Samochody ciężarowe to tylko praca czy też pasja?
    – Myślę, że to i to. Volvo to król szos - piękna maszyna. Gdy pierwszy raz do niego wsiadłem, na liczniku miał tylko 5 km przebiegu. Wygodnie się nim podróżuje. Wiele rzeczy obsługuje komputer.


    -Przed chwilą przez radio CB ktoś podał informację, że na wylocie z Warszawy kierowca próbuje złapać okazję. Skąd inni kierowcy wiedzą, że to kolega po fachu?
    – Mają swoje sposoby. Podejrzewam, że ten facet machał tarczką od tachometru. To taki niepisany znak, że to kierowca. Taki gość z tarczką ma większe szanse, że ktoś się zatrzyma. Zazwyczaj nie bierze się „okazji”.


    -Jakie jeszcze informacje można uzyskać przez CB?
    – Dla kierowcy radio CB jest bardzo przydatnym narzędziem. Można zapytać o drogę, jak jechać, gdzie stoi drogówka, dlaczego utworzył się korek. W radiu CB można usłyszeć dosłownie wszystko. Od sympatycznych pozdrowień do siarczystych przekleństw. By umilić podróż, można opowiedzieć jakiś dowcip, uzyskać informacje dotyczące podróży. Kierowcy wykształcili swój własny język, który dla kogoś może wydawać się śmieszny. Misiaczki to policja. Krokodyle to inspekcja drogowa. Suszarka to ręczny radar. Jest i wiele innych.


    -Jesteś zadowolony ze swojej pracy?
    – Oczywiście każdy zawód ma swoje plusy i minusy. Ale ogólnie nie narzekam. Jestem kierowcą już dobrych parę lat. Wcześniej jeździłem autobusem, kiedyś także ambulansem w pogotowiu. Wtedy bym nie pomyślał, że kiedyś będę jeździł siedemnastometrowym autkiem. Teraz jeżdżę praktycznie po całej Europie.

    ***
    Tydzień raczej się nie dłużył. Przemierzaliśmy Polskę raz z transportem piwa, raz z płytami do mebli, butelkami, nawozami, jakąś chemią. Nieważne, co się przewozi. Ważne, żeby towar bezpiecznie dostarczyć z punktu A do punktu B na tę godzinę, na którą jest zaplanowany rozładunek. Praca kierowcy to wyzwanie nie dla wszystkich. Trzeba wielu wyrzeczeń, ale i atrakcji nie brakuje. Wszystkim kierowcom szerokości życzę!


_____________________________________________________________


    Życie kierowcy...

    Niektórzy twierdzą, że się w nich zakochali jak w dziewczynach. Bez TIR-ów, w których spędzili kilkadziesiąt lat, nie mogą żyć. – Jak człowiek nie jeździ, czuje się chory – mówi Józef Gawin, od 38 lat kierowca ciężarówek.

    Przemierzają miliony kilometrów – od Moskwy po Saragossę. Czasem wyruszają „w Europę” na miesiąc, żeby z kraju do kraju przewozić towary. Znają się jak w rodzinie. Nawet mówią o sobie „bracia”. Kiedy trzeba wymienić koło albo, nie daj Boże, komuś zdarzyła się „wanna” (w ich slangu – wywrotka) spieszą sobie na pomoc. I wspólnie grillują podczas 9-godzinnych postojów. – Jak w cygańskim taborze – śmieje się Zbigniew Myga z Katowic, od 32 lat w drodze. Przez CB-radio ostrzegają się przed „suszarkami”, czyli policyjnymi radarami, „misiakami” albo „krokodylami” – policjantami. Informują, gdzie najlepiej się zatrzymać, żeby się „wtulić”, czyli zaparkować. Protestują przeciw określeniu „tirówki”. – Dlaczego nie „osobówki”? – pyta Jerzy Paszek z Katowic, od 34 lat za kółkiem. – Często trudno mi zahamować, kiedy przede mną kierowca samochodu osobowego daje po hamulcach i szuka dziewczyny. Piosenki, filmy, opowieści pomogły w stworzeniu wokół nich ekscytującego klimatu. Tak naprawdę to ciężko pracujący ludzie. – Prawdziwa elita dróg – chwali ich komisarz Marcin Szyndler z Komendy Głównej w Warszawie. – Wypadki, które powodują są tragiczne i bardzo widowiskowe, ale w sumie jest ich niewiele. Stanowią tylko 10 proc. ogółu wypadków drogowych.

    Inaczej widać świat

    Ich ciężarówki, zwykle ważące około 40 ton, to królowe szos. – Z perspektywy kabiny na wysokości półtora metra inaczej widzi się świat – mówi syn Józefa, Dariusz Gawin z Bełchatowa, od 13 lat za kierownicą. Sam TIR – to też nie lada majątek. Za nowoczesny, z klimatyzacją i wyposażeniem trzeba zapłacić około 100 tys. euro. Do tego dochodzi cena przewożonego ładunku. – Jeśli to sprzęt elektroniczny albo metale szlachetne, jego wartość może sięgać 200 tys. euro – informuje Krzysztof Bilat, prezes jednej z katowickich firm transportowych. Do dziś z tyłu ciężarówek widać składaną niebieską tabliczkę z białym napisem TIR. Zamyka się ją, jeśli jedzie się do krajów unijnych, otwiera – gdy wjeżdża do Rosji, Chorwacji, Szwajcarii.

    Bozia, grill i Myszka Miki

    – Całe życie się mieszka w tym domku – pokazuje na swojego dafa Józef Gawin. – Tu mam wszystko: łóżeczko, ogrzewanie, proporczyki, Myszkę Miki dla ozdoby na szybie, firaneczki. I Bozię oczywiście, bo człowiek się modli. W Rosji odbieramy tylko rosyjskie programy, ale do granicy to i Mszy się słucha, i odmawia Różaniec. Paszek trzyma w kabinie kilka maskotek. Wielbłąd to pamiątka z Tunezji. Pies przypomina mu własnego goldena – Talesa. A papuga – to jego przezwisko... Oprócz tego wozi laptopa. Ważna też jest kuchnia – lodówka, grill, butla gazowa, czajniki, talerze, zapas wody pod naczepą, słoje z peklowanym mięsem... I szafa na ubrania na zmianę, buty... Kiedy „koń” (to w slangu znaczy: TIR) ma dłuższy postój, zdarza się, że czeka ich niespodziewany wypoczynek. – Przykładowo w Soczi nad Morzem Czarnym, jak się czeka 11 godzin na załadunek, to można odpocząć, pozwiedzać – mówi Józef Gawin

    Litewska wina, francuska kara

    – Ci kierowcy są świetnie wyszkoleni, w zależności od wieku nawet co rok przechodzą kontrole sprawności psychomotorycznych i stanu zdrowia – mówi komisarz Szyndler. Prawo do kierowania TIR-em można uzyskać po skończeniu 21. roku życia i przedłużać, dopóki kondycja kierowcy jest dobra. – Ważne, żeby starsi kierowcy doszkalali młodszych podczas próbnych jazd – dodaje. – A nie od razu wsadzali ich samych na TIR-y. Zdarza się, że po przekroczeniu 9-godzinnego czasu pracy prowadzący TIR-a może zasnąć i spowodować kolizję – wylicza przyczyny wypadków komisarz. Zwykle przestrzegają kontrolowanych godzin pracy. – W każdym TIR-ze znajduje się tachograf, teraz już elektroniczny, urządzenie rejestrujące pracę pojazdu – opowiada Bilat. – Da się go odczytać nawet do 21 dni wstecz. I jeśli kierowca jechał o godzinę dłużej na Litwie, może dostać za to mandat we Francji. Kierowcy w tygodniu mają pięć cyklów po dziewięć godzin jazdy i dziewięciogodzinną przerwę.

    89 na godzinę

    Maksymalnie mogą pracować 13 godzin, w tym dziewięć jechać, a pozostałe zajmować się przeładunkiem. Dlatego w tym zawodzie pracuje mało kobiet, bo przy przeładunku potrzeba niezłej tężyzny fizycznej. – Sam sobie rozkładam towar, żeby nie było przeładowania na osiach, za wszystko jestem odpowiedzialny – mówi Józef Gawin. Jako drugą przyczynę wypadków podaje się nadmierną prędkość pojazdów. – Ale mamy założoną blokadę i nie możemy przekroczyć 89 km na godzinę – tłumaczy Myga. Komisarz Szyndler uważa, że mówienie, iż kierowcy podczas postoju piją, a potem jadą podchmieleni, albo że dla „doładowania” biorą amfetaminę, to mity. – Badamy dokładnie krew sprawców kolizji. Zdarzają się tylko pojedyncze przypadki.

    Ludzie specyficzni

    – Jaka firma ryzykowałaby powierzenie majątku, jakim jest TIR, byle jakiemu pracownikowi? – pyta Bilat, który ceni swoich kierowców. Opowiada, że ich kierowcy mają obowiązek wypełniania tzw. karty kontroli pojazdu. Muszą na postojach i przejściach granicznych sprawdzać plomby, stan plandeki i podwozia. Wszystko dlatego, że na Zachodzie, zwłaszcza przed przejściem w Calais, nielegalni emigranci włamują się pod plandeki, wchodzą między przewożony towar i nielegalnie „podróżują” TIR-ami. A za przemyt osób grożą ogromne kary. – Przedtem baliśmy się jeździć do Rumunii, gdzie na każdym skrzyżowaniu wyrastały dzieci i żądały opłat, a jak nie, to nie można było jechać dalej – opowiadają kierowcy. – Teraz pełen zagrożeń jest też Zachód. – Kierowcy TIR-ów to specyficzny rodzaj ludzi. Mają doskonale poukładane sprawy rodzinne – mówi Bilat. – Czasem proszą o krótsze kursy, żeby coś pozałatwiać w domu, zwłaszcza kiedy mają dorastające dzieci. Poza tym są bardzo odpowiedzialni. – Nie można nikogo przymusić do tej pracy – uważa Dariusz Gawin, który odziedziczył skłonność do TIR-ów po ojcu. – Zawsze w drodze może zdarzyć się coś niebezpiecznego, ale u nas się mówi: „Ile wyjazdów, tyle powrotów”. A wszyscy im życzą: „Szerokiej drogi i gumowych drzew”.

    Źródło: [link widoczny dla zalogowanych]


_____________________________________________________________


    Łatwo tira nienawidzić

    Osobowe przeciwko ciężarowym, trakerzy kontra reszta. Jazda po polskich drogach coraz bardziej przypomina pole bitwy.

    Na zatłoczonych polskich drogach toczy się wojna. Po jednej stronie barykady stoją kierowcy dwóch milionów ciężarówek, dumnie nazywający się trakerami lub drajwerami, po drugiej zaś trudno identyfikowalna masa, której większość stanowią kierowcy aut osobowych. Rozpoznać ich łatwo, bo kierowców ciężarówek nie nazywają trakerami, lecz raczej zawalidrogami, albo walą prosto z mostu: „bandyci”, „zabójcy”, „mordercy”.
    Konflikt tli się od dawna (bo koleiny, bo zatłoczone drogi), ostatnio jednak przybrał na sile. Powodem jest seria tragicznych wypadków z udziałem tirów i autobusów. O większości słyszała cała Polska, bo o katastrofie, w której ginie kilkanaście osób, nie da się milczeć.

    Nie ma dnia bez wypadku

    Czarna seria zaczęła się 30 września 2005 roku. Wczesnym rankiem pod Białymstokiem na prostym odcinku drogi krajowej numer osiem autobus wiozący maturzystów do Częstochowy zderza się czołowo z ciężarówką i staje w płomieniach. Ginie 13 osób. Za ofiary modli się papież Benedykt XVI.
    Trzy dni później pod Rzeszowem tir zahacza naczepą o jadący z przeciwka bus. Jedna osoba ginie, sześć jest rannych. Kierowca ciężarówki ucieka.
    18 października pod Toruniem życie warszawskich gimnazjalistów uratował cudowny zbieg okoliczności. W autobus, którym jechali, uderzyła wyładowana cegłami ciężarowa scania. Skończyło się na sześciu osobach rannych.
    Następnego dnia w nocy na trasie Łódź – Gdańsk pod Zgierzem młody kierowca ciężarowego mercedesa zjechał na lewy pas i zaczął taranować inne pojazdy, w tym autobus. Obaj kierowcy zginęli.
    3 listopada tragedia spotkała wracających z aquaparku uczniów podstawówki w Błędowie. Na jednej z ulic Dąbrowy Górniczej w bok ich autobusu uderzył tir wyjeżdżający z drogi podporządkowanej. Zginęła 10-letnia dziewczynka, ponad 50 osób zostało rannych.
    Niespełna tydzień później na trasie z Grudziądza do Wąbrzeźna w województwie kujawsko-pomorskim kierowca autobusu PKS, aby uniknąć zderzenia z ciężarówką, wjechał do rowu. Lżej lub ciężej rannych zostało 25 osób.
    Ale to nie wszystko. – W ostatnim czasie prawie nie ma dnia, by nie doszło do tragicznego wypadku z udziałem ciężarówki – mówi Alvin Gajadhur, rzecznik Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego, który kontroluje ciężarówki. Okoliczności niektórych wręcz mrożą krew w żyłach.
    Można sięgnąć dalej niż feralny 30 września. 18 czerwca na drodze pod Grójcem ciężarówka taranuje dwa samochody osobowe. Jednym z nich podróżuje eurodeputowany LPR Filip Adwent. W wypadku ginie on, jego rodzice i córka oraz dwóch młodych mężczyzn z drugiego auta. Sprawca wypadku najprawdopodobniej zasnął za kierownicą.
    10 sierpnia na słynnej „gierkówce” w okolicach Radomska osobowy mercedes łapie gumę. Kierowca włącza światła awaryjne, ustawia trójkąt ostrzegawczy. Mimo to, gdy razem z kolegą zmienia koło, najeżdża na nich ciężarówka. Obaj mężczyźni giną, kierowca ucieka.
    Dzień później, krajowa „siódemka” między Pasłękiem a Elblągiem. Cysterna wioząca benzynę i olej napędowy wpada w poślizg, przewraca się na jezdnię i taranuje dwa auta osobowe. Wybucha pożar, zakleszczona w jednym z samochodów kobieta pali się żywcem.
    30 sierpnia na autostradzie w okolicy Złotoryi ciężarowe renault zderza się czołowo z mercedesem sprinterem. Cztery osoby z busa giną na miejscu. 5 listopada na tej samej drodze, na której zginęli licealiści – krajowej „ósemce” – litewski tir na łuku drogi niedaleko Białegostoku taranuje nissana, zabijając dwie osoby. Przypadków podobnych tragedii jest mnóstwo. Problem jednak w tym, że nie zawsze winni są kierowcy tirów.

    Niebezpieczny osobowy

    Historia samochodów ciężarowych sięga 1896 roku. Wtedy to z warsztatu słynnych konstruktorów Carla Friedricha Benza i Gottlieba Daimlera wyjechał samochód, który jako pierwszy zyskał miano ciężarówki.
    Około 40 lat później na drogach pojawiły się pierwsze ciągniki siodłowe, które w Polsce zwykło się nazywać tirami. Wszystko przez niewielkie niebieskie tabliczki z białymi literami układającymi się w napis „TIR”, który był skrótem od francuskiego Transports Internationaux Routiers. Dzięki tym tabliczkom od 1975 roku na mocy Międzynarodowej Konwencji Celnej samochody z napisem „TIR” przechodziły uproszczoną odprawę celną.
    Samochód Benza i Daimlera mógł przewozić zaledwie 2,5 tony ładunku. Przy swych dzisiejszych następcach wydaje się zabawką. Typowy tir ma ponad 16 metrów długości, ze 4 wysokości, z ładunkiem ważyć może nawet 60 ton i rozpędzać się do ponad 100 kilometrów na godzinę. W Polsce są ich ponad dwa miliony. Przewożą aż 80 procent towarów i wbrew obiegowej opinii wcale nie są postrachem szos. Jak wynika z danych Komendy Głównej Policji, od 2002 roku kierowcy ciężarówek powodują co roku ponad cztery tysiące wypadków, w których ginie około 600 osób. Dla porównania – co roku kierowcy samochodów osobowych, których jeździ po naszych drogach 11 milionów, powodują 30 tysięcy wypadków. – Szczególnie ci młodzi, którzy chcą się popisać, jeżdżą tak, że włosy stają dęba – mówi Janusz, kierowca i właściciel firmy transportowej na Mazowszu. Efekt – trzy tysiące zabitych. Głównie z powodu zbyt szybkiej jazdy oraz w rezultacie wymuszenia pierwszeństwa. Tylko w pierwszym półroczu tego roku zginęło w ten sposób 99 osób.
    – Statystyczny kierowca tira rzadziej ma wypadek niż kierowca samochodu osobowego – podkreśla komisarz Marcin Szyndler z KGP. – Jednak zderzenie z potężnym tirem kończy się zwykle tragiczną katastrofą.
    – Stąd bierze się agresywna niechęć wobec kierowców tirów – mówi Jan Buczek, sekretarz generalny Międzynarodowego Zrzeszenia Przewoźników Drogowych w Polsce.
    Potwierdzają to badania przeprowadzone przez Annę Zielińską z Instytutu Transportu Samochodowego. Wynika z nich, że średnia ofiar stu wypadków w Polsce to 11 osób, gdy jednak wziąć sto wypadków z udziałem ciężarówek, liczba zabitych wzrasta do 20.

    Tir – wielki morderca

    Może dlatego kierowcy ciężarówek stali się na drogach wrogami publicznymi numer jeden. – Do tego dochodzi strach. Kierowcy aut osobowych po prostu boją się takiego olbrzyma, widząc jego koła na wysokości twarzy – mówi Krzysztof Łoziński, dziennikarz i były kierowca ciężarówki.
    Aby się dowiedzieć, co o kierowcach wielkich ciężarówek myślą inni użytkownicy dróg, wystarczy zajrzeć na fora internetowe. Wpisy z Wirtualnej Polski po tragedii w Dąbrowie Górniczej: „to, co wyprawiają kierowcy tirów, woła o pomstę do Boga”, „tirowcy jeżdżą jak szaleni”, „bandyci na kółkach”, „powinni ich sądzić jak za morderstwo”, „kto zrobi porządek z tymi łobuzami w tirach?”, „milion dolarów kary dla firmy, która zatrudniła mordercę”.
    Podobne wypowiedzi można było znaleźć w portalu Gazeta.pl po serii tragicznych wypadków w Podlaskiem: „tir to wielki morderca”, „zachowanie kierowców tirów to nie głupota, ale na zimno przekalkulowane draństwo”, „kierowców tirów trzeba trzymać za mordę krótko – nie przestrzegają przepisów i wymuszają pierwszeństwo”.
    Nie można jednak dziwić się internautom, skoro atmosferę podgrzewają media. – Nakręcają spiralę niechęci – mówi Bolesław Milewski, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Transportu Drogowego.
    „Tiry sieją grozę”, „Powstrzymać masakrę”, „Nie chcę być kierowcą mordercą” – to tylko trzy tytuły z jednego z sierpniowych wydań „Super Expressu”. „Wprost” dorzuca „Tiry śmierci”, a „Przegląd” – „Ciężarówki wiozą śmierć”.
    Ciężarówki nie są też ulubionymi bohaterami ekologów, którzy od dawna domagają się, by zamiast na kołach, jeździły po Polsce kolejowymi wagonami.

    Wyzwiska i środkowy palec

    – Mówi się jeszcze, że kierowcy tirów to tykające bomby na drodze – dodaje Jan Buczek. Jak przyznaje, na drogach rośnie niechęć i agresja wobec kierowców ciężarówek.
    Opowiada Janusz, kierowca tira: – Dwa tygodnie temu pod Mławą opel, migając długimi światłami, próbował zmusić mnie do zjechania na pobocze. Nie zjechałem, bo była noc. Zajechał mi więc drogę, zmuszając do gwałtownego hamowania. Na szczęście na niego nie wjechałem.
    W takich przypadkach trakerzy mówią, że „dostają ze strachu małpiego rozumu”. Bo rozpędzona ciężarówka jest jak walec – wszystko rozjedzie.
    Agresja ma jednak wiele twarzy: trąbienie, pokazywanie środkowego palca, wygrażanie pięścią, wyprzedzanie na trzeciego i jazda lewym pasem, by zmusić ciężarówkę do zjechania na pobocze. – Ludzie się wkurzają, bo ciężarówki z dużym ładunkiem jeżdżą wolno i trudno je na wąskich drogach wyprzedzić. Ale gdyby nie te tiry, na drogach byłoby jeszcze ciaśniej, bo jeden ciągnik z naczepą przewozi tyle towaru co 20 lublinów – mówi Łoziński.
    Drajwerzy odpłacają pięknym za nadobne, choć uważają się za lepszych i bardziej kulturalnych kierowców. Gajadhur: – Wykorzystują po prostu swoją siłę i wyprzedzają na trzeciego albo wymuszają pierwszeństwo, włączając się do ruchu.
    W bardziej drastycznych przypadkach zabawa kończy się wypadkiem, w najlepszym zszarganymi nerwami. – Widząc, że ktoś jedzie szybciej, przeszkadzają mu się wyprzedzić według zasady „nie, bo nie” – mówi Michał Maksymiuk z Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Transportu Samochodowego.

    Trakerów grzechy główne

    Najczęstsze przewinienia trakerów to przekraczanie dozwolonego czasu pracy. W tym roku inspektorzy drogowi przyłapali na tym aż 80 procent skontrolowanych kierowców. – Skarżą się nam, że często zmuszają ich do tego pracodawcy, by w ten sposób obniżyć koszty – mówi Gajadhur. W rezultacie trakerzy zasypiają za kierownicą i doprowadzają do wypadków, w najlepszej sytuacji lądują wraz z tirem w rowie.
    Ryzyko się jednak opłaca. Obecna stawka za kilometr przewiezionego towaru to 1,8 złotego. Postępując zgodnie z przepisami – a więc 9 godzin jazdy i 11 odpoczynku – kierowca jest w stanie pokonać w Polsce 600 kilometrów. Za cały dzień jazdy dostanie więc niewiele ponad tysiąc złotych. Wystarczy jednak, że złamie przepisy – z dozwoloną prędkością może spokojnie przejechać kolejne 200–300 kilometrów. Dzięki temu jego zarobek wzrośnie nawet o połowę. Ryzykuje niewiele, bo mandaty są niskie.
    Efekt jest taki, że część kierowców nie przestrzega ani ograniczeń dotyczących czasu pracy, ani dozwolonej prędkości. Mogą sobie na to pozwolić, bo wielu z nich nauczyło się oszukiwać rejestrator. Dzięki temu zamiast 120 kilometrów na godzinę rejestrator zapisuje przepisowe 90.
    To daje prawdziwą mieszankę wybuchową. Kierowcy opowiadają sobie o mrożących krew w żyłach wyścigach ciężarówek na szosach i o piratach drogowych, którzy rozstawiają wszystkich po rowach. W takich sytuacjach tirowcy się nie patyczkują – ich syreny wyją, światła rozbłyskują, a kto nie ustąpi, może zostać starty na miazgę.
    Do tego kierowcy wielkich ciężarówek lubią czasem wypić coś mocniejszego przed wyjazdem w trasę. Straż Graniczna ze Świnoujścia poinformowała niedawno, że coraz więcej trakerów zjeżdża z promów w stanie wskazującym na spożycie. W ciągu kilku tygodni zatrzymano ich 40. – Podczas rejsu siedzą w barach i piją. Na wytrzeźwienie nie mają już czasu – mówi oficer SG. Rekordzista osiągnął wynik 2,4 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. W ostatni poniedziałek tir wjechał w autobus. Nikomu nic się nie stało, jak się jednak okazało, kierowca ciężarówki był pijany. Policja zatrzymała go, gdy próbował uciekać.
    Wciąż szwankuje też stan techniczny jeżdżących po naszym kraju ciężarówek. 5 listopada niedaleko Ząbkowic na Dolnym Śląsku od litewskiego tira odrywa się naczepa i uderza w lanosa. Dwie osoby zabite na miejscu. Niewiele ponad tydzień później znów pod Białymstokiem ciężarówka gubi koło zapasowe. Najeżdża na nią inny tir i przewraca się, miażdżąc dużego fiata. Giną kolejne dwie osoby.

    Naklejki zamiast samosądów

    Właściciele firm przewozowych ostrzegają przed nakręcaniem spirali agresji. – Wojna między grupami zawodowymi mającymi w rękach niebezpieczne narzędzia może doprowadzić do wielu niepotrzebnych tragedii – mówi Jan Buczek. Transportowcy wymyślili więc, by na tirach naklejać informacje o numerze telefonu, pod który można by zgłaszać zastrzeżenia do pracy kierowców. – Zamiast samosądów i nadstawiania karku, lepiej byłoby zadzwonić. Taki kierowca musiałby się liczyć nawet z utratą pracy. To byłby skuteczny system kontroli – zapewnia związkowiec. – Przede wszystkim musimy wreszcie zrozumieć, że drogi są dla wszystkich i trzeba sobie na nich pomagać.

    Źródło: [link widoczny dla zalogowanych]


_____________________________________________________________


    Życie za kółkiem

    Łatwego życia nie mają. Pracują za kierownicą, śpią za kierownicą, jedzą i odpoczywają też. Do tego dochodzi wieczny stres - czy spokojnie dojedziesz na miejsce, czy nikt cię nie napadnie, czy nie ukradną ci towaru. Kierowcy tirów przyznają, że modlą się, kiedy muszą jechać z towarem do byłych republik radzieckich. Stres tym większy, im cenniejszy ładunek na pace.

    Grubo po dwudziestej. Powoli zapada zmrok, jest chłodno, nawet zimno. Na parkingu dla tirów przy zjeździe z trasy Świecko - Terespol stoi kilkanaście samochodów ciężarowych. Kierowcy po przejechanym tysiącu kilometrów szykują się właśnie do snu. Mogliby pójść do pobliskiego hotelu, który na takich kierowcach zarabia od lat, ale wielu z nich

    Woli zaoszczędzić

    na delegacji i przespać się w samochodzie. Zresztą tuż przy granicznym Świecku samochody ciężarowe parkują gdzie popadnie. W przydrożnych lasach, na nieuczęszczanych drogach, nieużywanych parkingach. Kierowcy chcą w ten sposób zaoszczędzić parę złotych, które musieliby zapłacić za strzeżony parking.
    Ale kierowców tirów przy zachodniej granicy jest teraz zdecydowanie mniej niż jeszcze kilka miesięcy temu. Przed wejściem Polski do Unii Europejskiej kolejki ciężarowców ciągnęły się nawet 30 km na wschód. Co kilkadziesiąt minut rozlegał się tylko tępy głos samochodowego klaksonu. Kierowcy popędzali w ten sposób celników pracujących na terminalu w Świecku. Dzisiaj przy zachodniej granicy kolejek już nie ma a zatłoczona dotąd trasa A2 jakby się uspokoiła. Panuje cisza.
    Nie zmienia to jednak faktu, że ciągnące się kilometrami kolejki tirów przed największymi terminalami odpraw celnych znikły z chwilą wejścia Polski do Unii Europejskiej raz na zawsze. Zmieniła się jedynie granica. - To, że nie musimy już marnować czasu stojąc trzydzieści godzin np. przed Świeckiem nie oznacza wcale, że nie marnujemy tego czasu na innych terminalach. Takie kolejki nadal utrzymują się np. przy granicy polsko-ukraińskiej. Tam jest nawet gorzej. Widać tam doskonale, że celnicy na polsko-niemieckim przejściu, nawet przed wstąpieniem do Unii, pracowali zdecydowanie sprawniej - mówi Karol, 26-letni kierowca z Inowrocławia.
    Na parkingu koło Świecka, około 35-letni kierowca w skąpych slipach próbuje się właśnie umyć. Trzęsie się. Po pierwsze dlatego, że niczym gimnastyk próbuje podciągnąć lewą nogę do kanistra z wodą zamocowanego przy tylnych, ogromnych kołach potężnego samochodu. To jedyne miejsce, gdzie można schować trochę czystej wody do toalety. Po drugie, bo na dworze jest zaledwie kilka stopni na plusie.
    Pięć metrów dalej, przy wjeździe na parking, wisi ogromny billboard "Dzisiaj rabat cztery grosze" (zachęca kierowców do kupowania paliwa na pobliskiej stacji benzynowej). Pod nim siedzą w najlepsze

    Tirówki

    - uliczne prostytutki. Na tle reklamy wyglądają jeszcze bardziej komicznie, co często zauważają kierowcy zatrzymując się na pobliskiej drodze i pokazując sugestywnie panie palcem.
    Zresztą prostytutki od dawna są stałymi bywalcami parkingów dla ciężarowych samochodów. Po cichu kierowcy przyznają, że mają tu stałych klientów. - Gdyby ktoś jeździł po świecie 20 dni w miesiącu, a do domu i żony zjeżdżał praktycznie na święta, to też by korzystał z ich usług. Tu chodzi o zwykłe fizyczne potrzeby - przyznaje w tajemnicy jeden z kierowców. Zresztą w marketach i sklepach przy stacjach benzynowych ulokowanych wokół parkingów jednym z towarów, który schodzi najlepiej są właśnie prezerwatywy. - Kierowcy kupują je najczęściej - mówi sprzedawczyni w jednym z takich sklepów niecały kilometr od Świecka. - Dodaje, że równie dobrze schodzą jedynie tabletki od bólu głowy. - Kierowca tira to bardzo męczący zawód - tłumaczy.
    Całkiem dobrze przy takich parkingach sprzedaje się także alkohol. Kiedy kierowcy spędzają na parkingu ponad dobę, parę butelek piwa wypitych z kolegami ratuje czasem sytuację. Widać to zresztą dokładnie w przyparkingowych barach. Znudzeni czekaniem i zmęczeni trasą przesiadują tu godzinami wpatrzeni w telewizor. - Myślę, że w weekendy piwa schodzi nam tyle, ile w nienajgorszym lokalu w mieście - chwali się sprzedawczyni.
    Ale zmęczenie robi swoje. - Często jest tak, że jesteśmy w trasie kilkanaście dni. Oczywiście z przerwami, ale co to za odpoczynek. Jedziesz z Warszawy do Madrytu, tam czekasz półtora dnia i wyruszasz do Moskwy. Podczas takich dni nie da się odpocząć. Dlatego często, wieczorami, padamy jak muchy - tłumaczy Marcin Muszyński z Poznania.
    Tu pojawia się

    Pierwsze niebezpieczeństwo.

    Na śpiących w samochodach czają się złodzieje. Często są to zorganizowane grupy przestępcze trudniące się napadami na kierowców i łupieniem ich z załadowanego towaru. Takich ciężarowych mafii w przygranicznym województwie lubuskim jeszcze do niedawna grasowało przynajmniej kilka. - To bardzo niebezpieczni przestępcy. Zdarza się, że nie starcza im portfel śpiącego kierowcy. - tłumaczy Małgorzata Kalinowska, rzeczniczka prasowa Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie Wlkp. W kwietniu gorzowskim policjantom udało się zatrzymać "Kominiarza". Przez osiem lat napadał na kierowców, złupił ich przynajmniej kilkaset razy. "Kominiarz" grasował sam. Podchodził od tyłu samochodu, wybijał szybę w kabinie śpiącego kierowcy i świecił mu latarką prosto w oczy. Zabierał pieniądze, biżuterię i telefony komórkowe. - To był bardzo groźny przestępca, zdarzało się, że napadał z bronią - tłumaczy Małgorzata Kalinowska. Wpadł dopiero po badaniach kodu DNA, a podczas przeszukania w jego domu policjanci znaleźli sztylety, kolce do przebijania opon i cały zestaw kominiarek. Okazało się także, że swoje napady skrzętnie dokumentował. Nie starczały mu jedynie wycinki prasowe. Dodatkowo prowadził specjalny notes, w którym opisywał kolejne napady i szczegółowo planował nowe. - Przy tym okazało się, że to całkiem niepozorny, mały mężczyzna. Na miejsce swoich akcji przyjeżdżał najzwyczajniej w świecie małym fiatem, albo pociągiem - wspomina rzeczniczka lubuskiej policji.
    Marcin Muszyński mówi, że praktycznie nie ma sposobu, żeby obronić się przed takimi bandytami. - Teoretycznie prawie każdy z nas ma w kabinie gaz łzawiący. Słyszałem, że niektórzy moi koledzy mają nawet paralizatory. Ale to nie zawsze skutkuje, najczęściej okazuje się tak, że na jakąkolwiek reakcją obronną jest już za późno - mówi. Dodaje, że parkowanie na strzeżonych parkingach nie ratuje sytuacji. - Pewnie, że ci, którzy wolą stać na różnych zjazdach, czy nieużywanych drogach sami przestępców szukają przygotowując im praktycznie okazję. Przecież, jak kierowca śpi w samochodzie zaparkowanym gdzieś na skraju lasu, to praktycznie nikt nawet nie usłyszy, kiedy będzie działo się coś złego - mówi. Ale przyznaje od razu, że złe rzeczy dzieją się nie tylko podczas nocnego odpoczynku. - Wiadomo, że bandyci potrafią zatrzymać samochód podczas jazdy i sterroryzować kierowcę. Wszyscy nam powtarzają, żeby nie zatrzymywać się po drodze pod żadnym pozorem, a już na pewno na słabo uczęszczanych trasach. Na autostradzie jest raczej spokojnie. Tam nic złego stać się nie może. Problem pojawia się, kiedy trzeba z autostrady zjechać, a do miasta docelowego jechać przez las. Kiedyś mojego kolegę zatrzymał człowiek, pozorując wypadek samochodowy. Kiedy ten wysiadł z kabiny, z lasu wybiegło trzech mężczyzn ze sztachetami. Stracił wszystkie pieniądze, ale i tak miał dużo szczęścia, bo wyszedł z tego cało. Nie stracił też towaru, ale tylko dlatego, że wiózł wtedy jakieś drewniane palety - wspomina pan Marcin.
    Ale niebezpiecznie jest nie tylko na polskich drogach.

    Prawdziwa amerykanka

    to panuje dopiero na wschodzie. Tam przestępców uzbrojonych w ostrą broń można spotkać praktycznie na każdej drodze. W naszym środowisku panuje takie przekonanie, że najgorsze kursy to Gruzja czy Uzbekistan - mówi odpoczywający na parkingu kierowca. - Wiem, że tam zdarzały się nawet pobicia kierowców. U nas gangi napadające na tiry zdarzają się, ale nie jest to jakąś normą. Tam praktycznie nie jest to nic dziwnego, a policja jakby w ogóle z tym nie walczy. Starsi kierowcy mówią nam, że takie rzeczy nie zdarzały się przed rozpadem ZSRR. Teraz nikt tego nie kontroluje - mówi. Dodaje, że niektórzy kierowcy mogliby napisać relację z wyjazdu do Gruzji mrożącą krew w żyłach prawie tak, jak relacje Kapuścińskiego z wojaży po Afryce.
    Ale grasujące szajki napadające na kierowców nie są jedynym problemem w byłych republikach radzieckich. - Niektórzy mówią, że zdecydowanie gorszą mafią są tam urzędnicy celni na granicach i milicjanci na drogach. - Tyle się u nas gardłuje, że żyjemy w skorumpowanym kraju. Ale w porównaniu z tamtymi państwami, to my jesteśmy najbardziej uczciwym narodem - wspomina. - Tak, jest taka zasada. Dajcie mi kierowcę z samochodem, najlepiej na zachodnich blachach, a ja już znajdę paragraf. Mogą przyczepić się praktycznie do każdego i do wszystkiego, nawet do tego, że samochód jest za bardzo brudny. Chodzi tylko o jedno. O zielone - mówi. Przyznaje, że kilkanaście razy musiał zaproponować milicji dolary. - Stawki są różne. Ja zazwyczaj daje stówkę. Ale zasada jest jedna: nie płacisz - nie jedziesz - dodaje.
    Pan Marcin mówi, że kierowca tira to jeden z najbardziej niewdzięcznych zawodów. - Często jest tak, że w domu bywam trzy, cztery dni w miesiącu. Praktycznie nie wiem, co się w nim dzieje, jak radzą sobie moje dzieci w szkole. Teraz i tak jest zdecydowanie lepiej, bo istnieje taki wynalazek, jak

    Telefon komórkowy.

    Zawsze można zadzwonić. Wcześniej, nawet jak coś się stało, to dowiadywałem się dopiero, jak wjechałem do Polski i zadzwoniłem do domu z budki telefonicznej - wspomina. Dodaje, że działało to zresztą w obie strony. - Kiedyś, jak się coś stało kierowcy w trasie, to rodzina dowiadywała się o tym dopiero znacznie później. Chyba, że żona siedziała przy odbiorniku radiowym i słuchała sygnałów o wypadkach z polskiego radia - mówi. Wspomina dokładnie specjalne audycje, z których kierowcy tirów korzystali bardzo często. - Dziś wystarczy jeden telefon - mówi. Ale praca jest bardziej niebezpieczna i znacznie cięższa. - Żeby zarobić jakieś rozsądne pieniądze nie można praktyczne wypuszczać z rąk kierownicy. Trzeba się z kółkiem zaprzyjaźnić - mówi.

    Źródło: [link widoczny dla zalogowanych]
Zobacz profil autora
Bartek-Trucker
Kierowca


Dołączył: 22 Paź 2006
Posty: 860
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wołomin

PostWysłany: Czw 10:11, 23 Sie 2007 Powrót do góry

Potocznie nazywają siebie trakerami bądź drajwerami. Kierowcy tirów, bo o nich mowa, często traktują ciężarówki jak swój pierwszy dom. W domu bywają gościnnie.


Kierowcy tirów pokonują tysiące kilometrów z kilkudniowymi zaledwie przerwami na wizyty w domu. Dlatego kabina staje się dla nich tak bliska jak mieszkanie dla przeciętnego Kowalskiego.


Trakerzy za kierownicą śpią, jedzą, myją się, odpoczywają. Śpiący kierowca na leśnym parkingu jest łakomym kąskiem dla złodziei. Podczas napadu można stracić pieniądze, towar, samochód, a także to co najcenniejsze, czyli zdrowie. Prawdopodobieństwo kradzieży jest tym większe, im bardziej na wschód od Polski wyjeżdża kierowca tira.


Duży i groźny


Kierowcy tirów powodują – statystycznie – mniej wypadków niż posiadacze aut osobowych, utożsamiani są jednak zazwyczaj z brakiem kultury na drodze.


Zajeżdżanie drogi, wymuszanie pierwszeństwa przez tiry to w Polsce nic wyjątkowego. Zdarza się także, że kierowca ciężarówki umyślnie przyspiesza, gdy wyprzedza go auto osobowe. Na wąskich najczęściej polskich drogach nietrudno wtedy o tragedię. A zwracanie uwagi kierowcy tira może być równie niebezpieczne.


Na szczęście nie wszyscy trakerzy tak postępują i można także doświadczyć miłych gestów, jak chociażby informowania prawym kierunkowskazem o możliwości wyprzedzenia. Warto jednak pamiętać o zasadzie ograniczonego zaufania.


„Tankuję”, więc jadę


Brak kultury u niektórych kierowców tirów to nie wszystko. Niektórym kierowcom zdarza się nadużywać alkoholu, a narzucone godziny pracy za kółkiem zmuszają ich do jazdy „po spożyciu”.


Drugi problem to nieprzestrzeganie czasu pracy. Jeżdżą dłużej niż powinni, ryzykując nie tylko mandaty, ale i wypadki. Przypadki zaśnięcia za kierownicą tira są niestety częste. A zderzenie tira i auta osobowego często bywa tragiczne dla tego ostatniego – załadowany tir ważyć może trzydzieści razy więcej niż małe auto osobowe.

(C)motofakty.pl
Zobacz profil autora
Sadam



Dołączył: 27 Wrz 2006
Posty: 890
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce

PostWysłany: Czw 14:27, 18 Paź 2007 Powrót do góry

Jak kierowcy zmieniają pracę

Kierowca dzwoni z trasy do szefa: - zostawiam tira na stacji benzynowej w Dreźnie, w kabinie zostawiam dokumenty i kluczyki, w przyczepie towar.Zmieniam pracę
Ostatnia "Gazeta Praca", ogłoszenia: "Anglia, kierowcy autobusów...", "Do pracy we Włoszech, w Austrii, Niemczech poszukujemy kierowców tirów", "Kierowców ciężarówek do pracy na terenie Londynu..." "Europraca - legalnie Cypr, kierowcy C + E...", "Work in the UK category C + E drivers...".

- Od czasu wejścia do Unii kierowcy są wysysani na Zachód bezustannie, do transportu pasażerskiego i ciężkiego - mówi Anna Wrona, rzeczniczka Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych.

Półtora roku temu kierowca z jaworznickiej firmy transportowej Huber Polska pojechał w trasę do Anglii i już nie wrócił. Na szczęście był tylko zmiennikiem, tira sprowadził do bazy drugi kierowca. Gorzej było rok później. Kierowca sam w Niemczech, miał jechać dalej do Anglii i nagle zmienił miejsce pracy.

- U nas takie rzeczy się nie zdarzają, ponieważ selekcjonujemy kadrę. Rekrutacja jednego pracownika trwa miesiąc - odcina się Trans Glob International, inna firma transportowa z Jaworzna.

- Małe firmy mogą sobie na to pozwolić. Jest konkurencja, trzeba się szybko rozwijać, przyjmować pracowników. My mamy 75 tirów i stu kierowców - mówi szef Hubera.

Rzeczniczka Wrona słyszała o kilku podobnych przypadkach. - W rozmowach towarzyskich. Przewoźnicy się nam nie skarżą, bo nie mamy narzędzi, żeby im pomóc. Firmy muszą same ścigać pracowników.

Za co? Kierowca Hubera zostawił tira na stacji benzynowej w Dreźnie, w kabinie dokumenty i kluczyki, w przyczepie nienaruszony towar. Wrona: - Za porzucenie. Kierowcy, wszystko jedno, czy są etatowymi pracownikami, czy prowadzą działalność gospodarczą, biorą odpowiedzialność za dostarczenie towaru. Międzynarodowym firmom łatwiej to egzekwować. Jeśli nie mają przedstawicielstw w innych krajach, raczej muszą wpisać porzucone auta w straty.

Jaworznicki kierowca był na tyle uczciwy, że zawiadomił szefa, gdzie stoi tir. Dał się nawet ubłagać i poczekał parę godzin na drugiego kierowcę wysłanego z firmy po auto. Towar nie był spożywczy, nie zepsuł się. Nawet złodziej by się na niego nie skusił, bo co by miał zrobić z wtryskiwaczami i skrzyniami biegów do określonych modeli samochodów.

Kierowca zadzwonił do szefa wieczorem w dniu wypłaty, kiedy gotówka była już na koncie. Dodatkowo miał przy sobie zaliczkę na podróż - 1,5 tys. zł. Tłumaczył, że dostał lepszą ofertę we Włoszech. Wyglądało, jakby wszystko zaplanował. Czy potrzebował darmowego transportu? W jednym z ogłoszeń w "Gazecie" jest zapewnienie, że pracodawca zapewnia dojazd do Wielkiej Brytanii. - Dziś podróże są tanie. Kierowcom wpada coś do głowy na miejscu i dlatego porzucają auta - przypuszcza Wrona.

Tak było z pierwszym uciekinierem Hubera. - Jechałem z nim. Przy rozładunku w Londynie dostał propozycję od angielskiego kierowcy - opowiada Marian Szlachcic. - Tuż po wejściu do Unii po Anglii i Irlandii jeździli za nami szefowie tamtejszych firm, oferowali 500 funtów tygodniowo i mieszkanie za darmo. To obietnice pisane patykiem na wodzie. Mój zmiennik na drugi dzień słał SMS-y, żebym go zabrał, ale byłem już we Francji.

- Naczytają się gdzieś, nasłuchają, że za granicą łatwiej - mówi szef Hubera. - Tylko w Anglii i Irlandii mogą pracować legalnie, ale przyjmują się też na czarno w Holandii, we Włoszech, w Hiszpanii. Jeżdżą tyle samo co u nas, 45 godzin na tydzień. Dostają za to więcej, ale tam utrzymanie jest droższe.

Polscy kierowcy nie kupują jedzenia za granicą, nawet jak wyruszają w tygodniowe trasy. Wożą ze sobą lodówki, kuchenki gazowe, garnki. Śpią w kabinach, oszczędzają nawet na prysznicach.

Szlachcica co innego trzyma w Polsce. - Mam 47 lat, rodzinę, za późno, żeby ryzykować. Zarabiam średnio 5 tys. zł miesięcznie. Mogłoby być więcej, ale są firmy, które zalegają z wypłatami. Moja jest pod tym względem porządna.

Szef Hubera widzi jeszcze jeden powód. Szlachcic pracuje u niego 11 lat, a zbiegły zmiennik był w Londynie dopiero na jeździe próbnej. - Zaufanie do pracowników to nasze jedyne zabezpieczenie. Już nie przyjmujemy kierowców z długim życiorysem, takich, co często zmieniali pracę.

Źródło: Gazeta Wyborcza
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin