FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 "Tir-em" do domu Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Sadam



Dołączył: 27 Wrz 2006
Posty: 890
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce

PostWysłany: Nie 17:30, 23 Gru 2007 Powrót do góry

Czy przytrafiło się wam jechać do Indii, a znaleźć się całkiem gdzie indziej? Czy przytrafiło się Wam być ponad pięć tysięcy kilometrów od domu, praktycznie nie mieć pieniędzy na powrót do kraju? Czy przytrafiło się Wam spotkać ludzi, którzy pomogli wyjść z takiej sytuacji i zrobili to wszystko bezinteresownie? Czy przytrafiło się wam czekać na autostop trzy dni, a potem jechać sześć dni jednym samochodem? Czy przytrafiło się Wam czuć się jak w amerykańskim filmie uciekając przed gangsterami? Czy na sam koniec przytrafiło się może Wam po takich przeżyciach wrócić do domu całym i szczęśliwym? Mnie to wszystko spotkało i to niespełna w ciągu jednego miesiąca.

Wydostać się z Mary!

Zamiast być w Indiach, raptem pojawiłem się w Turkmenistanie w mieście Mary na środku Pustyni Kara - kum. W kieszeni zostało mi już tylko 50 dolarów, a do domu jeszcze co najmniej pięć tysięcy kilometrów. Zero szans na powrót do Polski za te pieniądze.
Jak się tutaj znalazłem? Wraz ze znajomymi jechałem do Indii. Mimo tego, że wszystkie formalności wizowe mieliśmy w porządku, celnicy nie wpuścili nas do Chin. Mając mało pieniędzy na inną drogę do Indii, musiałem pożegnać się z przyjaciółmi i pozostać w Kirgistanie. Postanowiłem zwiedzić byłe republiki ZSRR. Byłem już w drodze powrotnej do Polski. Miałem przejechać przez Turkmenistan, Iran, Turcję i potem przez kraje bałkańskie do południowej granicy kraju. Wszelkie formalności wizowe już miałem załatwione. W paszporcie wbitą tranzytową wizę irańską, a turecką miałem otrzymać za 10 $ na granicy. W kieszeni 110 dolarów, w sam raz na dojazd do Europy. Wszystko było w porządku do granicy miedzy Uzbekistanem i Turkmenistanem, nikt nie sprawdzał paszportów, nikt niczego się nie czepiał. Tutaj miałem pecha. Musiałem mu dać łapówkę turkmeńskiemu celnikowi, który sobie wymyślił, że do Turkmenistanu potrzebuję wizę. Nic nie mogłem zrobić, nie pomogły prośby, że nie mam przy sobie dużo pieniędzy, musiałem mu zapłacić. Zabrał ode mnie trzydzieści dolarów. Po chwili siedziałem już na swoim miejscu, nie wierząc w to, co się stało. W kieszeni zostało mi 50 dolców. W pierwszej miejscowości Czardżoou przesiadłem się na autobus do Mary - miasta na trasie do Iranu. Całkowicie zmieniłem swoje plany, jak najszybciej chciałem opuścić Turkmenistan. Zmiana planów nie trwała jednak zbyt długo. Gdy dojechałem do Mary nawet nie zdążyłem zrobić dwóch kroków, a już jakiś chłopak zagadnął mnie. Chciał wymienić mi pieniądze. Był tak miły, że zanim wymieniłem u niego trzy dolary, zaproponował mi swoją pomoc. Zapoznał mnie z kierownikiem sklepu obuwniczego - Agą. W sklepie opowiedziałem co przytrafiło mi się na granicy. Dodałem jednak, że celnicy zabrali mi wszystkie pieniądze i nie mam za co wrócić do domu.
Aga najpierw poczęstował mnie obiadem. Potem zaprosił do swojego domu, abym tam odpoczął. Takiej okazji nie mogłem przepuścić. Dobrze zrobiłem, gospodarze przyjęli mnie jak najważniejszego gościa. Szczególnie córka w moim wieku - Altina. Zanim zdążyłem trochę odpocząć, zabrała mnie na długi spacer, który na pewno jeszcze długo zostanie mi w pamięci. Nie zapomnę także bardzo dobrej i obfitej kolacji jaką dostałem. Po posiłku, Aga dla przywitania gościa, postawił na stół wódkę domowej roboty. Po nim zrobił to samo jego brat, który przyszedł w gości. Chwilę po mim zrobił jeszcze to samo sąsiad Agi. Chciał po prostu zapoznać się ze mną. Byłaby i następna, gdybym miał tak silną głowę jak oni. Całe szczęście, że następnego dnia czułem się w miarę dobrze. Podczas wieczornej rozmowy gospodarze bardzo miło namawiali, abym został w Turkmenistanie. Trochę pomieszkam w ich kraju, poznam ładną dziewczynę, poślubię ją i dopiero wtedy wrócę do Polski, oczywiście razem z nią. Ciekawe kogo Aga miał na myśli mówiąc o ślubie. Jeżeli córkę to może mógłbym zostać... W końcu doszliśmy do wniosku, że jednak chcę wrócić do domu, a najlepszym sposobem będzie powrót TIR-em.
Rano Aga zawiózł mnie na parking TIR-ów. I tak rozpoczął się mój nowy rozdział życia w Turkmenistanie. Czas oczekiwania na autostop. Zaraz na początku wyjaśniłem strażnikom parkingu (stajanki), że nie mam za co wrócić do domu. I poszukuję kierowcy, który zabierze mnie za darmo. Jeszcze nie wiedziałem jaką drogą chcę jechać czy przez Iran czy z powrotem przez Rosję. Urban i Murat okazali się bardzo mili. Dali mi trochę jedzenia i picia. Powiedzieli mi, że wieczorem, gdy przyjadą samochody, to pomogą mi dogadać się z kierowcami. Wieczorem rozpoczął się czas pełen nadziei. Na stajance pojawiało się coraz to więcej TIR-ów. Murat pomagał mi w rozmowie z kierowcami. Tak szybko jak przyszła nadzieja na powrót do Polski, tak szybko też prysnęła. Kierowcy nie chcieli zabrać mnie ze sobą. Powodów odmowy była masa, od takich, że nie mają miejsca w kabinie po takie, że nie chcą nikogo zabierać. Tego się nie spodziewałem, miałem już taką wielką nadzieję. Zdenerwowany rozłożyłem karimatę i śpiwór na dachu strażnicy i nie zwracając uwagi na hałas wjeżdżających samochodów i głośne rozmowy kierowców położyłem się spać.

Stajanka...

"Jarek, Jarek! Wstawaj, wstawaj! Tiebie nada pakuszać!"- usłyszałem w nocy. Urban i Murat siedzieli na dachu obok mnie. Jedli mielonkę z chlebem i popijali jakimś napojem z puszki. Zanim zdążyłem poprosić o nalanie mi picia, już miałem szklankę w ręce. "No pij"- powiedzieli. Myliłem się - to nie był napój, to była wódka, a panowie pijąc ją umilali sobie czas. Niestety chociaż chciałem, nie mogłem odmówić i musiałem pić z nimi. W końcu pili za moje zdrowie."Allah karze nam Tobie pomóc, dać picia i jedzenia" - powtarzali w kółko i nalewali alkohol do szklanki. Każda kolejka była za moje zdrowie i za to, żebym jakoś szczęśliwie dojechał do domu. Żeby wszystko skończyło się dla mnie dobrze. Ja wznosiłem toast za nich, za to, że są dla mnie tacy mili i tyle mi pomagają. Jak się czułem kolejnego ranka, a właściwie to popołudnia po przebudzeniu, nie będę opisywał, na pewno nie byłem rześki jak wróbelek.
Mimo pewności, że nie uda mi się zabrać na stopa, postanowiłem jeszcze zostać na stajance i próbować dalej. Kolejny wieczór nie przyniósł żadnych niespodzianek. Nikt nie chciał mnie zabrać. Trzeciego dnia pobytu na stajance, znali mnie już wszyscy jej pracownicy. Znałem też szefa Gugaima, który postanowił mi pomóc. Zaproponował, że następnego dnia kupi mi bilet autobusowy do Aszchabadu, a tam będę mógł prosić o pomoc w jakiejś ambasadzie (polskiej tam nie ma). Pozostało mi więc przeczekać jeszcze dobę i potem być już w podróży. Mój wyjazd postanowił uczcić Eugerniu, jeden z najbardziej mi życzliwych ludzi na parkingu. Wieczorem na kolację przygotował szaszłyki. Na stole nie zabrakło też alkoholu. Wszyscy pili za moje zdrowie i za to, żebym jeszcze kiedyś wrócił do Turkmenistanu. Też za to piłem, chociaż jeszcze nie wyjechałem i nie wiedziałem czy w ogóle dojadę do domu.
Nagle słyszymy "zdrastwujcie, Eugenił szto u tjebja, wsio charaszo". Na stajankę przyjechał dobry kolega Rosjanina, Uzbek, wracał właśnie TIR-em z Turcji i jechał do Taszkientu. Nie mogłem uwierzyć, takiego szczęścia nie mogłem przecież mieć. Z Harumanem będę mógł pojechać do Uzbekistanu, a stamtąd może uda mi się złapać polskich kierowców jadących do Polski. Cała impreza zakończyła się około trzeciej nad ranem. Ledwo żywy wdrapałem się na dach kotłowni i usnąłem. Rano, choć wciąż ledwo żywy jakoś wstałem. Całe szczęście, że nie bolała mnie głowa. Już po chwili byłem przygotowany do wyjazdu, kierowca jednak nie, spał jak zabity. Zanim wyjechaliśmy odwiedziłem Gugaima. Pożegnał mnie i dał mi 30000 manatów (około 6$) na "cigarety".

Uzbek szofer

Parę minut po dwunastej pożegnałem się z pracownikami stajanki. Chwilę potem wsiadłem do Mercedesa i wyruszyliśmy. Przed nami było około 250 kilometrów do Uzbekistanu i ponad tysiąc do Taszkientu. A ile do Polski? - Lepiej nie myśleć! Do granicy dojechaliśmy szybko, ale postój na niej trwał ponad dziesięć godzin. Wieczorem poznałem Irańczyka. Z Abassem rozmawiałem po angielsku i rosyjsku. Gdy powiedziałem, że pochodzę z Polski, zadziwił mnie. "Psiepraszam, ja nie roźumiem po polski" śmiesznie wymówił. Zdania tego nauczył się w Polsce. Abass chciał zabrać mnie ze sobą do Iranu. Ja już jednak nie chciałem jechać w tym kierunku.
Odprawę graniczną mieliśmy w nocy. Jak się okazało nie potrzebowałem żadnej wizy do tego kraju. Ale pojawił się kolejny problem, turkmeńscy celnicy powiedzieli mi, że do Uzbekistanu na pewno potrzebuję wizę. Ostatnio właśnie Uzbecy zawrócili kilku Polaków nie mających wizy. "Co my teraz zrobimy?", "Nie martw się, wszystko będzie w porządku, coś na to poradzimy" odpowiedział mi Haruman.
Na odprawę Uzbecką nie musieliśmy czekać, do celników podjechaliśmy omijając kolejkę. Ja nawet nie musiałem wychodzić z samochodu, mało tego, gdy Haruman poszedł załatwiać papierkową robotę do biura celników, nie zabrał mojego paszportu. Do tej pory nie wiem czy do Uzbekistanu wjechałem legalnie i czy ktokolwiek z celników wiedział, że przekroczyłem granicę. Przed szóstą byliśmy już po odprawie. Teraz kierowca docisnął gaz do dechy.
Gdzieś w połowie drogi do Taszkientu, Haruman zatrzymał samochód koło bawiących się dzieciaków. Zawołał dwóch z nich. Byli mu potrzebni by wejść pod plandekę naczepy i wyjąć trochę rzeczy przemyconych z Iranu i Turcji. Były to proszki do prania, mydła, szampony. Po za tym w kabinie był jeszcze rower i komputer. Za to wszystko wyszedł na czysto około 300 dolarów, bo nie musiał płacić cła. Dodatkowo zysk miał na paliwie, które kupił po 30$ za 100 litrów, a w Uzbekistanie sprzeda je potem z wielkim zyskiem. Wtedy uświadomiłem sobie dla jakich pieniędzy jeżdżą ci kierowcy. Zarabiają na lewo ponad 20 razy więcej niż przeciętny pracownik w Uzbekistanie i w innych byłych republikach. Po drodze sprzedaliśmy jeszcze stare opony jakiemuś innemu kierowcy. Na wszystkim da się zarobić, śmiał się Haruman. Pod koniec podróży kierowca dał mi na dalszą drogę 1500 sumów (10 dolarów), bym miał na wszelki wypadek. I jak tu nie wierzyć w bezinteresowną pomoc ludzką.
Przed 21 dojechaliśmy do Taszkientu. Wysiadłem na drodze wjazdowej do stolicy niedaleko milicji drogowej. Nocleg zaplanowałem na parkingu "irańskich maszyn". W drodze do parkingu zatrzymał się koło mnie samochód. Kierowca w milicyjnym ubraniu poprosił mnie o pokazanie dokumentów. Mając już przykre doświadczenia z poprzednich sytuacji z takimi ludźmi poprosiłem go o wylegitymowanie się. "Da, charaszo" powiedział i przy światłach samochodu pokazał mi swoją legitymację i przedstawił się. W końcu wyszło, że to ja go sprawdziłem. Powiedziałem, że chcę dojść do parkingu. Milicjant podwiózł mnie na miejsce, żeby nic mi się nie stało. Strażnikom powiedział, by się mną zaopiekowali i pozwolili mi się przespać.
Następnego dnia zerwałem się przed siódmą by jak najszybciej dotrzeć do granicy Kazachstanu. Na obwodnicy taszkienckiej starałem się złapać stopa. Z zatrzymaniem samochodów nie było najmniejszego problemu. Niestety, kierowcy nie rozumieli co to jest autostop i chcieli za podwiezienie zapłaty. Gdy prosiłem by podwieźli kawałek w tym kierunku, w którym jadą za darmo od razu zamykali drzwi i czasami na pożegnanie dodawali "durak". W końcu jakiś profesor podwiózł mnie ponad 10 kilometrów. A potem musiałem już zapłacić za podwiezienie. Na granicę dojechałem około dwunastej po południu. Szybko przeszedłem obok budek uzbeckich celników. Nie było tutaj żadnej kontroli paszportowej. Ale do kontroli kazachskiej było jeszcze jakieś 200 metrów. Znajdowałem się w pasie niczyim, na którym znajdował się też wielki bazar. Przed kontrolą kazachską stały tylko trzy TIR-y.
"Nie, to nie możliwe!" Mówiłem sam do siebie. Na naczepie zauważyłem polskie rejestracje. Podszedłem bliżej, nie myliłem się...

To, że można jechać do Indii, a znaleźć się całkiem gdzie indziej, to już wiecie. Można też prawie nie mieć pieniędzy na powrót do domu. Że można wyjść jakoś z tej sytuacji, już też wiecie. To, że można złapać autostop i jechać nim przez ponad cztery tysiące kilometrów, czyli około sześciu dni, za chwilę się dowiecie. Dodam jeszcze tylko pościg gangsterów, jazdę przez step i postój przy "Bajkonurze"

Jeżeli dobrze pamiętacie to miałem wielkie problemy z powrotem z Turkmenistanu do domu. Chociaż spędziłem na stajance sielankowe życie - no wiecie - arbuzy, chleb, woda, czasami szaszłyki (jak to na wschodzie) do tego alkohol i gościna, to jednak bardzo chciałem wracać do Polski. Przecież wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Wszystko dobrze jak jest kasa na powrót, ale ja jej nie miałem. Miałem za to wielkiego fuksa, przez niesamowity zbieg okoliczności pojawiłem się na granicy uzbecko-kazachskiej. To, że dalej będę miał takiego farta nawet mi się nie śniło. Na granicy zobaczyłem polskie TIR-y. Radości nie potrafię opisać, uwierzcie że morda cieszyła mi się od ucha do ucha, a może i bardziej. Podszedłem do samochodów. Przy pierwszym majsterkował jakiś pan. Serce zaczęło bić mi coraz mocniej, takiego szczęścia nie mogłem przecież mieć.
"Zdrastwujcie" zagaduję. "Gawaritie po polski", "Da ja gawarju"- odpowiedział. Teraz już nie pamiętam co do niego mówiłem, pierwszy raz po polsku od miesiąca. Może coś w stylu: "Spadł mi Pan z nieba", "To nie możliwe, że Pan tu jest". To nie jest ważne, znalazłem Polaków, a oni na pewno pomogą. Za chwilę poznałem pozostałych kierowców. Bardzo szybko i w wielkim skrócie opowiedziałem swoją historię Edkowi, Jackowi i Piotrkowi. "No bracie miałeś szczęście, czekamy tu tylko dlatego, że nasz szef lubi sobie pospać w niedzielę, a my musimy mu powiedzieć, że wracamy. Za godzinę będziemy odjeżdżać". "A czy zabierzecie mnie ze sobą?"- zapytałem. "Tak, nie martw się, poczekaj tylko, bo my musimy jeszcze zadzwonić". Czekałem, a tak długo czas mi jeszcze nie mijał. Nie wiedziałem o czym myśleć, co robić. Jednak to było nie ważne. Gdybym był godzinę później, to bym nie miał na kogo czekać (potem dowiedziałem się, że tego ranka odjechały stąd już cztery TIR-y, a następne wyjadą za tydzień).
Po godzinie siedziałem w samochodzie jadącym do Polski. Już za 6-7 dni będę w kraju. Zanim dobrze usadowiłem się, Jacek od razu powiedział mi jak będzie wyglądała droga powrotna. Jeśli dobrze pójdzie to paliwa wystarczy bez problemu do Polski. Trzeba jednak unikać wszystkich opłat. Szybko zobaczyłem na czym to wszystko polega. Pierwsza próba w Czimkiencie -"To najgorszy MAJ - drogówka w całym Kazachstanie" - tłumaczył mi Jacek -"czepia się wszystkiego, by dostać łapówkę". Kierowcy udali się z papierami przewozu do jego biura. Tym razem stempel firmy był o dwie linijki za wysoko, musieli więc zapłacić po 20 dolarów. Jacek wyjaśnił mi, że z innymi nie będzie już takich problemów, w najgorszym wypadku wystarczy "sexjurnal" - czyli "Playboy", lub "Cats". I rzeczywiście tak było, gdy któryś za mocno się mądrzył, dostawał "świerszczyka". Bardziej wpatrzony w obrazki, niż zaczytany zapominał o samochodach.
Cała podróż ciągnęła mi się w nieskończoność, chociaż nie była nudna. Od czasu do czasu przytrafiało się nam coś niesamowitego, ciekawego czy też niebezpiecznego. Drugiego dnia wjechaliśmy w obszar stepu i pustkowia, droga całkowicie się pogorszyła, właściwie zniknęła. "Awtomagistrala" zamieniła się w safari. Na drodze była dziura na dziurze. Doły tak głębokie, że można było schować w nie całe koła. Samochody wiły się jak węże omijając te największe. Czasami zjeżdżaliśmy na step i wtedy osiągaliśmy zawrotną prędkość - 40 kilometrów na godzinę, kurząc niesamowicie. Mimo tej męczarni byłem zadowolony, czułem się jak w jakimś amerykańskim filmie przygodowym. Taka zabawa trwała cały drugi dzień. W połowie trzeciego dnia osiągnęliśmy już asfalt i w końcu też cywilizację. Następnego popołudnia dojechaliśmy do granicy Kazachstanu i Rosji.
Zanim wjechaliśmy do Rosji zaczęła się przygoda z "rakietnierami", czyli gangsterami pobierającymi opłaty za drogę. Po całej odprawie celnej, gdy wsiadaliśmy do samochodów podeszło do nas trzech "byczków". "Nada Wam płatit za drogu" - zaczęli rozmowę. Edek skłamał, że mamy już "atmietkę" ( zwykłą kartkę papieru wypisaną przez "rakietnierów", która informowała następne gangi, że kierowca płacił już za drogę i nie należy pobierać od niego opłaty). "Rakietnierzy" nalegali by pokazać im "dokument". Jacek i Piotrek weszli do kabiny i zaczęli udawać, że szukają. Edek poszedł w tym czasie do celników coś wyjaśnić. Nagle zjawił się czwarty "kolega" i zawołał swoich. Coś tam im mruknął i podszedł do nas. "Grisza skazał, możecie ujeżdżać, wsjo charaszo". Puścili nas, bo nie wieźliśmy żadnego towaru, a oni widocznie mieli dobre serca.
Przed Orienburgiem chcąc uniknąć prawdziwej opłaty za przejazd przez miasto, skręciliśmy w boczną drogę by je objechać. Siedziałem w pierwszym samochodzie u Jacka. Zatrzymaliśmy się przed przejazdem kolejowym, z daleka widzieliśmy nadjeżdżający pociąg. "Jacek, Jacek jedź, jedź, jadą do mnie rakietnierzy, uciekajmy" - krzyczał przez radio Piotrek, który był na końcu konwoju. Nawet nie zorientowałem się, kiedy minęliśmy już przejazd, a za nami Edek i Piotrek. Ale nie tylko oni, za nami jechał też Moskwicz. "Dobra pozwolimy się wyprzedzić, zobaczymy czego chcą" słyszeliśmy w radiu Edka. Gdy Moskwicz był przed nami zaczął zwalniać, my za nim. W końcu stanęliśmy. "Jarek zamknij drzwi i nie wolno Ci ich otwierać, jedynie leciutko okno"- krzyczał do mnie zdenerwowany Jacek. "Gangster" podszedł od mojej strony, zaczął szarpać drzwiami. "Nie otwieraj" - "Przecież nie otwieram" odpowiedziałem ze zdenerwowania. Gdy "rakietnier" wszedł na schody samochodu, Jacek powoli ruszył. Minęliśmy Moskwicza, a za nami pozostali. Teraz gaz do dechy. Nieproszony "gość" zorientowawszy się, że nie ma szans, zeskoczył ze stopnia. Odruchowo zerknęliśmy w lusterko, czy przypadkiem nie wpadł pod koła samochodu. "Jacek wszystko w porządku, uciekamy". Jechaliśmy tak szybko jak pozwalał silnik "Manna". Nagle przez radio "Jacek k...., nie tutaj, trzeba było skręcić w lewo". Jacek pomylił drogi. Zanim cofnęliśmy i wykręciliśmy, Moskwicz znowu był przed nami. Znowu ten sam "gość" biegł do nas. "Jarek nie bój się, nie ma broni, bo by już strzelał w opony. Wszystko będzie dobrze, uciekniemy". "Jeszcze tego brakowało, by miał broń" pomyślałem, ale byłem przygotowany na wszystko. Cała sytuacja powtórzyła się, "rakietnier" dobijał się do środka, Jacek jechał powoli, a gdy wszyscy minęliśmy Moskwicza, dodaliśmy gazu. "Gangsterowi" znów nie pozostało nic innego jak tylko skakać. Teraz nie mieli już szans, droga była prosta, a na liczniku 120 kilometrów na godzinę. Moskwicz nawet nie ruszył, może nie mógł zapalić, może odwidziało się im, nie wiadomo. Najważniejsze, że udało się po raz drugi.
"Jarek, żyjesz?" w radiu słyszę głos Piotrka, "Jak ci się podobało?". Nie wiedziałem co powiedzieć, byłem w szoku. Dopiero po chwali doszło do mnie co widziałem i co przeżyłem. "Dajcie mu spokój, niech ochłonie"- wyręczył mnie Jacek. Tego dnia było już spokojnie, zresztą do Moskwy czekały już na nas same miłe atrakcje. Najpierw "miasteczko szaszłyków", wzdłuż drogi były poustawiane budki z szaszłykami. Do jednej z nich z najładniejszą sprzedawczynią wstąpiliśmy. Potem "wzgórek miłości", miejsce odpoczynku i rozrywki kierowców. My jednak bez odpoczynku jechaliśmy dalej, chcieliśmy być jak najszybciej w Polsce.

Szóstego dnia w końcu minęliśmy Moskwę i wieczorem byliśmy na Białorusi. "Teraz to już jak w domu. Jutro czyli w sobotę będziemy w kraju" - mówił Jacek. Na liczniku cały czas było 120 i więcej, byliśmy piratami drogowymi. Moskwicze, Żiguli, Kamazy, Ziły uciekały nam z drogi słysząc klaksony i dźwięki trąb. I tak do Mińska, gdzie jak na złość, Edkowi nawalił silnik i musieliśmy zjechać na parking. Całe szczęście, że był w pobliżu. Pierwsza w nocy, zero samochodów jadących do Polski. Co za pech, będziemy musieli przeczekać tu do poniedziałku, a dopiero potem naprawić samochód. Nie chciałem jednak czekać na naprawę, jak najszybciej chciałem być w domu. Poszedłem na stację benzynową. W tej właśnie chwili podjechał TIR. Niestety kierowca nie chciał zabrać mnie na stopa, bo nie miał miejsca w kabinie. Zdenerwowany wróciłem do samochodu i położyłem się spać. Zanim zdążyłem zamknąć oczy ktoś zapukał w drzwi - ten sam kierowca, który mi odmówił. Zdecydował się mnie zabrać, bo był już bardzo senny, a chciał dojechać w ciągu nocy do Polski. Tak szybko musiałem się przesiadać, że nawet nie miałem czasu podziękować Jackowi, Edkowi i Piotrkowi.
Do Polski wjechaliśmy po dziesiątej 30 sierpnia po sześciu tygodniach od jej opuszczenia. Moja radość nie miała końca. Z przejścia granicznego w Kuźnicy zabrał mnie kierowca DAF-a . Z nim dojechałem do Łowicza. Potem jeszcze złapałem stopa do Łodzi, a na koniec pociąg do Zduńskiej Woli, gdzie mieszkam.
W domu byłem po ponad dwóch tygodniach od mojego wyjazdu z Biszkeku. Szczęśliwy, że udało mi się wrócić. Teraz pozostało mi opowiedzieć moje przygody rodzicom, tak by ich nie wystraszyć, tym co wyprawiałem. Na szczęście to też przyszło mi bez trudu.
Myślę, że mając choć odrobinę szczęścia, zawsze można wyjść i z najgorszych sytuacji, nawet tych beznadziejnych. Do tego szczęścia potrzebna jest garstka życzliwych ludzi, takich których ja spotkałem na swojej drodze, i którym chciałem bardzo podziękować za pomoc, szczególnie Jackowi, Edkowi i Piotrkowi.

Źródło: geozeta.pl


Ostatnio zmieniony przez Sadam dnia Nie 17:31, 23 Gru 2007, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
lodi93



Dołączył: 22 Mar 2007
Posty: 122
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Sosnowiec

PostWysłany: Nie 20:45, 23 Gru 2007 Powrót do góry

Przeczytalem ten artykul od poczatku do konca, bardzo mnie zaciekawil, a najbardziej zaciekawila mnie przygoda z gangsterami. Dobrze, ze wszystko skonczylo sie dobrze. Miał niezła przygodę. Very Happy
Zobacz profil autora
Sparrow



Dołączył: 08 Mar 2007
Posty: 496
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Marki/100lica [PLlWWL#XXXX]

PostWysłany: Pon 0:01, 24 Gru 2007 Powrót do góry

Ja również przeczytałem cały artykuł od dechy do dechy i równiez mnie bardzo zaciekawił...... takie zwariowane przygody podczas podrózy miec to z jednej strony fajnie bo mozna sie czegos nauczyc, czegos doswiadczyc..... a z drugiej prowadzi to do strachu, obłakania czasami i samotnosci bo nie ma sie blisko sie bie swoich bliskich rodziny i przyjaciów... a ponad 6 tygodni to spory kawałek czasu....

A mozna wiedziec jakie jest źródło tego artykułu Kowboju??

Pozdro Cool
Zobacz profil autora
darek51085
Kierowca


Dołączył: 25 Wrz 2007
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zagórze/Chrzanów

PostWysłany: Pon 0:25, 24 Gru 2007 Powrót do góry

Opowieść rzeczywiście jak z filmu wzięta. Oczywiście przeczytana od deski do deski i szkoda że taka krótka Razz Very Happy


Może i nie jestem Kowboj ale proszę to są linki do oryginału:


Część 1
[link widoczny dla zalogowanych]

Część 2
[link widoczny dla zalogowanych]


Ostatnio zmieniony przez darek51085 dnia Pon 0:28, 24 Gru 2007, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Sadam



Dołączył: 27 Wrz 2006
Posty: 890
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce

PostWysłany: Pon 9:58, 24 Gru 2007 Powrót do góry

Źródło było podane od samego początku na samym dole artykułu Wink
Zobacz profil autora
Sparrow



Dołączył: 08 Mar 2007
Posty: 496
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Marki/100lica [PLlWWL#XXXX]

PostWysłany: Pon 10:31, 24 Gru 2007 Powrót do góry

a to sorry... jskos przeoczyłem Razz Ale czytałem to o 1 w nocy takze juz mogłem troche senny byc hehe

Dzieki i sorry za problem Smile
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin